sobota, 10 listopada 2012

Bath

Ostatni dzień w podróży spędziliśmy w Bath. Niestety nie udało nam się zostać tam na noc ze względów finansowych - nie było w miarę taniego noclegu, a ja niestety nie śpię na pieniążkach i 100 funtów za noc to chyba ciut za dużo. 
Fakt jest taki, Bath jest pięknym miejscem i wartym odwiedzenia, zostania tam choćby na kilka godzin. 


Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od  Royal Victoria Park, tam bowiem znaleźliśmy miejsce parkingowe, ale auto może tam pozostać max 4 godziny, więc później należy wrócić i przedłużyć postój. Szczęśliwie się trafiło, że naszą Żabę (auto jest zielone ;P) zostawiliśmy tuż przy Royal Crescent, więc jeden z punktów do zobaczenia mogliśmy odchaczyć.


Royal Crescent

 Następnie korzystając z przewodnika i ustawionych wszędzie znaków, chcieliśmy zobaczyć słynny The Circus. Wg informacji z przewodnika była to pierwsza ulica w kształcie okręgu. Zbudowany jest z trzech odrębnych segmentów, w których w sumie znajdują się 33 domy.  


The Cirkus



 Odnaleźliśmy również Jane Austen Centre. Nie jestem jej straszną fanką, ale bardzo chciałam tam pójść. Niestety po wizycie mam bardzo mieszane uczucia, nie tylko ja, Dawid również. Cena biletu nie jest warta ekspozycji. 7,50 to zbyt dużo za 10 minutową prezentację drzewa genealogicznego pisarki i kolejnych 20 minut spacerku po tym domu. Jest również mała salka kinowa, gdzie wyświetlano film, można się przysiąść w każdej chwili. Plusem wizyty w tym miejscu jest możliwość przebrania się w stroje z epoki. Sukienki są wykonane w formie fartuszków, które wiązane są na plecach. Mają również dobrze zaopatrzony sklepik z pamiątkami, ale niestety ceny niektórych przedmiotów uważam, że były zbyt wysokie.
 

Jane Austen Centre



Później był już tylko spacer po Bath.






Tutaj u pewnej Pani sprzedającej różnego rodzaju herbaty, kubki, filiżanki itp, znalazłam i zakupiłam na pamiątkę herbatę zapakowaną w drewniane pudełko. Mój mąż dopiero zorientował się, że opakowanie wykonane jest z drewna, dopiero po powrocie, gdy siłowałam się aby to otworzyć. Przez cały czas myślał, że jest ono tak zrobione, aby przypominało małą skrzynkę, a tak naprawdę jest zwykłym tekturowym opakowaniem :) Później usłyszałam: dlaczego nie wzięłaś więcej??? :)



 Zależało mi również aby wybrać się na Pulteney Bridge. Jest to bardzo uroczy most, na którym znajdują się różne sklepiki. Jest tam również mała kawiarenka, w której można zamówić kawę i zjeść słodkie małe co nieco, i przy okazji podziwiać piękny widok. Osobiście polecam karmelowe latte i cytrynowa bezę, mniam :)



 Widok na Pulteney Bridge


 Widok z kawiarenki znajdującej się na moście


 Bezy -  jedna czekoladowa, a ta jasna cytrynowa


 





 Jedna z witryn sklepowych


Przedłużając postój naszej Żaby, spotkaliśmy pana, który dokarmiał wiewiórki. Zrobił tylko szuszuszu, a one przybiegały, dostawały po orzechu i uciekały, a jak się ścigały między sobą. Widok niesamowity, nigdzie jeszcze nie widziałam tak dużo wiewiórek. Sama chyba będę musiała kiedyś spróbować.



I to by było chyba na tyle, cztery dni w czterech postach. Nowe miejsca, mnóstwo przebytych na piechotę kilometrów. Nie pamiętam kiedy ostatni raz czułam się tak odprężona i zadowolona z tego co mnie spotkało w te kilka dni. Już tęsknię do następnego urlopu :)

2 komentarze: